Strona główna»Rozumienie wiary z perspektywy ludzi nauki |
Rozumienie wiary z perspektywy ludzi nauki
(referat wygłoszony 1 kwietnia 2006 r. na Konferencji teologicznej pt. Prawosławie a nauka w Cieplicach)
Wstęp
Na temat relacji między nauką i wiarą powiedziano już wiele. Zwykle jednak rozważania te, szczególnie wtedy, gdy przeprowadzane są ze strony teologów, przebiegają mniej więcej według klasycznego schematu. Po pierwsze wysiłki koncentrują się wokół krytyki współczesnej nauki, „która – zdaniem E. Agazzi’ego – straciła charakter dyskursu wiodącego do prawdy, stając się pragmatyczną, użyteczną i konwencjonalnie zorganizowaną wiedzą” . Po drugie zaś wskazuje się na to, że istnieją tajemnice, których nauka nie zgłębia. W takim ujęciu jest niewątpliwie wiele racji. Ja jednak, w swoim wystąpieniu spróbuję nieco odejść od tej, nieco utartej konwencji. Przedmiotem moich rozważań uczynię człowieka, a ściślej człowieka nauki i wiary. Skoncentruję się zwłaszcza na kwestii wiary naukowca i trudności z nią związanych. Spróbuję ukazać to zagadnienie z perspektywy człowieka nauki wychowanego i zakorzenionego w cywilizacji naukowo – technicznej, a jeszcze dokładniej – człowieka nauki związanego z dziedziną nauk matematyczno – przyrodniczych. Na tej podstawie postaram się również odpowiedzieć na pytanie, czy rozwój nauki może zagrozić wierze i poruszę problem odbioru nauki chrześcijańskiej przez ludzi nauki, deklarujących się jako niewierzący i tych, którzy pod wpływem osiągnięć wynikających z postępu naukowo – technicznego utracili wiarę lub są zagrożeni jej utratą. Chodzi tutaj przede wszystkim o ludzi bardzo dobrze wykształconych, o których Archimandryta Hilarion (Basdekas) wyraził się w sposób następujący: „Sądzą, że czynnikiem zapewniającym dojrzały światopogląd jest jedynie wiedza, że jedynie poznanie naukowe może prawidłowo i w sposób zadawalający rozwiązać wielkie problemy dręczące człowieka, i że tylko przez [naukową] wiedzę dokonuje się duchowy i moralny postęp ludzkości” . Moje rozważania będą odnosiły się jednak nie tylko do naukowca. Będą dotyczyły także każdego człowieka, w którym szkoła (liceum, uniwersytet, politechnika) wyrobiła postawę naukową od momentu, gdy zaczął liczyć, wziął udział w pierwszym doświadczeniu na lekcji fizyki oraz dostał zadanie sporządzenia i opisania swojego pierwszego preparatu, obserwowanego pod mikroskopem.
Zanim przejdę do sedna zatrzymam się na dwóch bardzo ważnych kwestiach, które wydają mi się niezbędne do odpowiedzi na wyżej postawione pytania.
Pierwszą z nich będzie przedstawienie, jak prezentuje się naukowiec na tle obecnej sytuacji w nauce.
Po drugie postaram się pokrótce zarysować, jak nauki szczegółowe podchodzą do zagadnienia poznania istnienia Boga. Uczynię to jednak tylko na tyle, aby nie odbiec od zasadniczego tematu wystąpienia.
Nauka i naukowiec
Na początku rozważań relacji między człowiekiem zajmującym się nauką a nią samą należy stwierdzić, że w obecnych warunkach, starożytna zasada, iż ten, kto pragnie uprawiać naukę, musi wiedzieć, czym ona jest, dawno już nie obowiązuje. Stwierdzenie to może wydać się w pierwszej chwili dość szokujące. Przestaje jednak takim być, gdy postawi się odpowiednie pytania i spojrzy się na ten problem bez emocji. Pytanie, które nasuwa się jako pierwsze tzn. Czy jest możliwe, aby człowiek jednocześnie zajmował się czymś i nie wiedział czym się zajmuje? nie jest właściwe. Nie chodzi tutaj bowiem o przedmiot badań jakiejś nauki, np. anatomii człowieka w medycynie. Zasadniczego znaczenia nabiera tutaj fakt, że wiedza, którą zdobywa się dzięki nauce nie jest obecnie tożsama z samą refleksją nad nauką. Innymi słowy np. lekarz – naukowiec mimo, że posiada ogromną wiedzę medyczną, nie podejmuje zazwyczaj refleksji nad tym, co można by nazwać wiedzą o nauce, jaką jest medycyna. Krótko mówiąc wiedza medyczna nie jest dla niego tożsama z filozofią medycyny. Dzisiejszy lekarz – naukowiec nie jest jak lekarz starożytny, który – jak pisze K. Szewczyk – „był osobą przywracającą harmonię zarówno pojedynczym mikrokosmosom ludzkim, jak i chorym okolicom kosmosu. Lecząc chorobę medyk porządkował zarazem wyspy chaosu, zgodnie z metafizycznym planem świata. Aby leczyć właściwie, musiał poznać ów plan, musiał więc studiować filozofię i stać się lekarzem filozofem. (...) Będąc teoretycznym zapleczem sztuki lekarskiej, filozofia przyczyniła się do przemiany medycyny w naukę, dostarczając jej teorii i pojęć” . Dzisiejszy naukowiec nie jest już z pewnością filozofem.
Aby zrozumieć, czym jest dzisiaj nauka, trzeba przede wszystkim przyjąć do wiadomości, że żadna nauka nie ma do czynienia z rzeczywistością ujmowaną jako całość. Obecnie jest ona związana tylko z jej właściwym, określonym zakresem przedmiotów. Każda dyscyplina naukowa determinuje swoje pole przedmiotowe wybierając ograniczony zakres rzeczy, którymi się zajmuje, a pomija inne. Na te przedmioty patrzy z właściwego sobie punktu widzenia, poprzez pewną liczbę predykatów (nazw własności, relacji, funkcji), będących częścią charakterystycznego dla niej wyposażenia pojęciowego. Np. mechanika rozpatruje rzeczy z punktu widzenia takich pojęć jak: masa, odległość przestrzenna, położenie, czas trwania itp. Jej przedmiotem może być zatem np. kula zrzucona z wieży, lecz nie ona sama, tj. mechanika. Mechanika jako nauka nie ma bowiem masy. Nie można określić również jej prędkości ani przyśpieszenia. Czy zatem można powiedzieć, że student rozwiązujący zadanie z mechaniki nie wie, czym jest mechanika? Z pewnością nie! Skoro bowiem zna jej prawa, wie, czym ona się zajmuje i potrafi te prawa wykorzystywać w praktyce, w pewnym sensie wie przecież i to, czym jest mechanika. Do tej wiedzy dochodzi drogą działalności naukowej, uczy się jej, doświadcza, posługując się – co już zaznaczyłem – aktualnie obowiązującą w niej aparaturą pojęciową . Z drugiej jednak strony, można powiedzieć, że ów student (naukowiec) nie wie, czym jest mechanika, ponieważ jej przedmiotem wiedzy nie jest ona sama. Co więcej, wiedza o tym, czym jest nauka nie należy do dziedziny żadnej z nauk matematyczno – przyrodniczych, a co za tym idzie, nie można jej wyrazić za pomocą właściwego im zakresu pojęć .
Rozważając, jaka jest współczesna nauka warto również zaznaczyć, że nie jest już ona taka jak dawniej, czyli nie jest już ona wiedzą o przyrodzie i funkcjonowaniu świata, jak to miało miejsce np. od Antyku do Renesansu. Jej pole badań nie ogranicza się również do obserwowania reakcji natury na zmiany dokonane przez osobę badacza.. Mam tu na myśli eksperymentowanie, sztuczne zadawanie pytań naturze i zmuszanie jej do ujawniania tego, do czego sama obserwacja nie pozwala dotrzeć. Obecnie bezpośrednim przedmiotem nauki nie jest przyroda, ale – jak to pięknie ujął cytowany już Agazzi – „gruba warstwa pośrednicząca, którą krok po kroku stworzyła sama nauka, konstruując modele i rozwijając złożone teorie. Jeśli nauka antyczna sądziła, – pisze dalej Agazzi – że jej inspiracją jest ideał obserwacji, a ideałem właściwym nauce nowożytnej było odkrywanie, to nauka dnia dzisiejszego słusznie jest prezentowana jako badanie. Innymi słowy, jest to aktywność skierowana na to, co zostało już uprzednio przez naukę stworzone”. Stąd wniosek, że obecnie „nauka żywi się samą nauką, poprawia samą siebie. Dzięki wymianie między swymi dyscyplinami odkrywa nowe narzędzia, inspiracje i modele dla dalszego rozwoju czy też radykalnej zmiany perspektywy”.
Jak ta sytuacja rzutuje na człowieka pragnącego zajmować się nauką?
„Początkujący naukowiec wprowadzany w badania nie jest stawiany w obliczu Przyrody, lecz lokowany w dyscyplinie, która staje się jego dziedziną badania. Inaczej mówiąc, nauka nie czuje potrzeby wychodzenia poza samą siebie, by kontynuować wzrost i rozwój. (...) [Sama] zajmuje się zmianą swych własnych pojęć, definiowaniem ich zasięgu, tworzeniem nowych pojęć, nie bacząc na zgorszenie zdrowego rozsądku. (...) Postrzega siebie jako autonomiczny system, w ramach którego sama kształtuje swą dziedzinę przedmiotową” . Dotyczy to nie tylko nauk przyrodniczych, ale także w coraz większym stopniu także nauk humanistycznych.
W obliczu tego, co zostało powiedziane, wobec naukowca, funkcjonującego w ramach obecnie panującego obrazu nauki wymaga się, aby jedyną jego powinnością było rozwiązywanie problemów naukowych. Jego postawę powinny cechować: obiektywizm, bezinteresowność, doskonały warsztat pracy, wiarygodność, odwaga i twórcze myślenie. Na ogół uważa się więc, że uczony jest badaczem bez reszty oddanym rozwijaniu ludzkiej wiedzy, stanowiącej cel sam w sobie. Oczywiście trudno wykluczyć zaistnienie sytuacji, kiedy efekty pracy naukowców mogą mieć naganne zastosowania. Uznaje się jednak, że uczony zapatrzony w dalekosiężne i bezinteresowne cele nie powinien zbytnio troszczyć się o to. Ma on za zadanie szukać tylko obiektywnej wiedzy o świecie. Gdy jednak uświadomimy sobie, jak wielu uczonych pracuje na potrzeby komercyjnych przedsiębiorstw (np. w dziedzinie badań biomedycznych, farmakologii, genetyce, wojskowości, polityce, itp.) czystość motywów pracy naukowej zaczyna wyglądać podejrzanie.
Także motywy uprawiania nauki niekoniecznie przystają do ideału. Aby odnieść sukces w nauce, trzeba wiele lat spędzić na ciężkiej pracy, mieć dobrych nauczycieli, szczęście, wyobraźnię, zdolność uczenia się, autokrytycyzm, zdolność rozpoznawania ważnych informacji, zdolności analityczne, umiejętność kooperacji, a nawet czasem być gotowym do podporządkowania szczęścia osobistego pracy naukowej. Czy w tym procesie, po pokonaniu tylu przeciwności, naukowcy są w stanie zrezygnować z własnego interesu dla dobra jakiejś – może i pociągającej, lecz mimo to abstrakcyjnej idei? Czy stać ich na to, aby uwierzyli, podporządkowali się „nienaukowym” wskazaniom moralnym życia z wiary i zaakceptowali inną, „nienaukową” wizję świata?
Istnieje jeszcze inna strona pracy naukowej. Powszechnie wiadomo, że jeżeli ktoś nie ma dość talentu, wystarczy trochę pilności i zacięcia, aby przeprowadzić wykład lub ćwiczenia ze studentami. Jeśli taki pracownik naukowy będzie niekonfliktowy i wystarczająco konformistyczny, na pewno znajdzie sobie przytulną niszę naukową, odpowiednią grupę współpracowników i nie zagrozi mu utrata pracy. Bycie naukowcem to przecież zajęcie dość prestiżowe, przyjemne, czas pracy nienormowany, niewielkie możliwości weryfikacji czynionych postępów i osiąganych efektów. Jak wyliczali różni socjologowie i badacze nauki, zdecydowana większość piśmiennictwa naukowego to kompilacje i przyczynkarstwo. Przy takim ogromie ewidentnego marnotrawstwa czasu, papieru i pieniędzy musi budzić zdziwienie bezwzględny autorytet, jakim w społeczeństwie cieszy się nauka i jej pracownicy. Nawet dotychczasowe błędy naukowców nie uszczupliły autorytetu nauki. Nie zaszkodziły jej:
• ani wynalezienie" eteru (hipotetycznej substancji wypełniającej cały Wszechświat),
• ani panujące do połowy XVI wieku przekonanie, że Ziemia jest centrum Wszechświata,
• ani twierdzenie, że atom jest najmniejszą, niepodzielną cząsteczką materii,
• ani wiele innych, często absurdalnych teorii, jak choćby próba wytłumaczenia przez Arystotelesa, iż strzała może się poruszać dzięki drganiom powietrza wywołanym przez cięciwę łuku.
Nauce można więc wiele wybaczyć, pod warunkiem gdy uzna się, że jej nadrzędnym celem jest dążenie do prawdy Na drodze zaś, jak to na drodze, jest wiele kamieni, o które łatwo się potknąć. W imię tego szczytnego celu można zatem przymknąć oko na brak naukowych podstaw niektórych teorii, błędne założenia, metodologiczne niedociągnięcia, a nawet na wyrokowanie w kwestiach wykraczających poza dziedzinę szeroko pojmowanej naukowości". Ani błędne, ani nieuprawnione, ani wręcz absurdalne teorie nie pogorszyły więc dobrego samopoczucia naukowców. Wystarczy choć trochę znać historię nauki, aby przekonać się o ilu kompromitujących wpadkach ludzi nauki zapomniano w obliczu kolejnych sukcesów. Kto w obliczu współczesnych osiągnięć genetyki pamięta, że jeszcze niewiele ponad wiek temu uważano, że istnieje gen odpowiadający za przestępczość, nie wspominając już o pseudo – naukowych teoriach nazistów. W związku z tym, czy patrząc na sukcesy można zapominać o możliwościach błędów i ich konsekwencjach? Czy nawet największe odkrycia naukowe, objaśniające niektóre tajemnice natury, mogą zwolnić niezliczone rzesze naukowców od pokory wobec całej nie odkrytej jeszcze rzeczywistości? Z pewnością nie! Należy pamiętać, że wraz z nastaniem ery globalizacji, globalnego charakteru nabierają także błędy naukowców oraz ich konsekwencje.
Obecnie przejdę do prezentacji stanowisk nauk szczegółowych wobec zagadnienia poznania Boga.
Nauki szczegółowe a zagadnienie poznania istnienia Boga
Zanim przejdę do sedna, chciałbym rozpocząć od definicji. Już Cyceron bowiem głosił zasadę, że „wszelkie badanie podejmowane przez umysł ludzki w jakiejś dziedzinie, winno za punkt wyjścia mieć definicję, aby było wiadomo, czym jest to, co ma stanowić przedmiot dociekań” .
Przez nauki szczegółowe rozumie się zazwyczaj dwie dziedziny poznania ludzkiego: nauki formalne, do których zalicza się np. matematykę i logikę oraz nauki empiryczne, do których należą nauki przyrodniczo – fizyczne i w pewnym stopniu nauki humanistyczne.
Pytanie brzmi, czy w ramach właściwych im kompetencji, przewidują one w świecie miejsce dla bytu transcendentnego, który miałby charakter Absolutu, np. Boga? Pytanie to jest szczególnie istotne dla zagadnienia, o którym mówię. Dotyczy bowiem kwestii, czy w ramach paradygmatu współczesnej wiedzy, którym jest naukowość, mieści się ktoś (lub coś), faktu istnienia kogoś (lub czegoś) nie da się zweryfikować za pomocą metod uznanych za naukowe.
Istotnym jest również fakt, że świat nauki umieszcza siebie siłą rzeczy poza obrębem tego, gdzie coś lub ktoś może być potępiony lub zbawiony. Umysłowość i postawa naukowca jako naukowca nie prowadzi do zetknięcia się z problemem potępienia czy zbawienia. Mówię „naukowca jako naukowca”, ponieważ człowiek, który zawodowo zajmuje się nauką i który nią żyje w sferze kulturalnej i duchowej, może uczynić z niej dzieło zbawienia.
Dlaczego zatem – zdaniem naukowców – badania naukowe nie prowadzą do problemu zbawienia? Dzieje się tak dlatego, iż badania te wiążą się z pewnym ograniczeniem całościowego stosunku do świata. Bierze się w nich tylko aspekt ilościowy, wymierny. Decyzja umysłu stwierdzającego, że tylko ten aspekt rzeczywistości, który możemy wyrazić matematycznie, ma charakter obiektywny, pociąga za sobą ogromne konsekwencje. Ograniczenie to sprawia, że ulega zawieszeniu konkretny, jakościowy i oceniający stosunek do świata, szczególnie świata pozazmysłowego. Rzutuje to w oczywisty sposób na ograniczenie postrzegania człowieka jako istoty cielesno – duchowej. Badania naukowe wyznaczają zakres przedmiotów w miarę, jak określają same siebie jako przedmiotowe oraz jak zaliczają do sfery niedozwolonego subiektywizmu miłość, nadzieję, lęk, pragnienie, wszystkie oceny estetyczne i moralne, a także wiarę w Boga. W ten sposób postawa naukowca neutralizuje samo zagadnienie zbawienia i równocześnie cały stosunek do świata ogranicza do przedmiotowości.
Tak postawiony problem daje podstawy do wyróżnienia wśród uprawiających nauki szczegółowe dwóch stanowisk:
Wedle pierwszego — nauki szczegółowe z natury swej mają charakter ateistyczny i jako takie stanowią jedyny odpowiedzialny, sensowny sposób analizy świata realnego. Zwolennicy tego stanowiska utrzymują, że poza ściśle określonym poznaniem naukowym nie ma innego rodzaju poznania, któremu w imię racjonalności można by było zaufać.
Wedle drugiego stanowiska zachodzi możliwość racjonalnego ujęcia istnienia Boga przy udziale nauk przyrodniczych. Zachodzi ona jednak w tym sensie tylko wtedy, gdy przyjmie się, że dane naukowe są punktami wyjścia w procesie myślowym, celem którego jest wykazanie, że Bóg istnieje. Stanowisko to najczęściej zbiega się z poglądami charakterystycznymi dla deizmu.
Przypatrzymy się bliżej owym stanowiskom.
I
Stanowisko pierwsze zajmują, mówiąc ogólnie, ci wszyscy, którzy reprezentują pozytywistyczną koncepcję wiedzy. Według tego poglądu nauka nie tylko nie naprowadza na zagadnienie istnienia Boga, lecz wręcz przeciwnie – neguje sensowność stawiania tego zagadnienia. Wprawdzie przyznaje się, że istnieją pewne kwestie, których nauka nie zdołała dotychczas w zadowalający sposób rozwiązać. Takie rozwiązanie jest jednak wyłącznie kwestia czasu. Zatem, uciekanie się do wyjaśniania rzeczywistości za pomocą czynników transcendentnych i uprawianie innego typu poznania niż naukowe stanie się w przyszłości zbyteczne.
W poglądzie tym odzwierciedla się przeświadczenie o ogólnej ewolucji wiedzy, która – zgodnie z "prawem trzech etapów" A. Comte’a – od średniowiecza do czasów współczesnych przeobraziła się z eksplikacji (wyjaśnień) teologicznych poprzez eksplikacje metafizyczne w eksplikacje pozytywne (naukowe) .
Na poparcie tej tezy przedstawia się tutaj dzieje samej filozofii, z której, w wyniku odrywania się poszczególnych działów, powstały samodzielne dyscypliny naukowe. Naukowi pozytywiści są zdania, że w filozofii oraz w teologii pozostały tylko te działy, które jeszcze nie dały się lub w ogóle nie dadzą się unaukowić. Według nich zatem, filozofia wraz z teologią stanowią raczej zbiór problemów nie rozwiązanych. W ostatecznej fazie poznania ludzkiego, o ile taka zaistnieje, przekształcą się w rezerwuar problemów nierozwiązywalnych.
Przytoczenie pozytywistycznej wizji wyodrębniania się dyscyplin naukowych z filozofii jest o tyle ważne dla tej prezentacji, że dotyczy również wartości poznania istnienia Boga i wiąże się z negacją wartości dyscyplin, na terenie których mówi się o Bogu. Poprzez zaprzeczenie możliwości, a nawet potrzebie istnienia filozofii jako samodzielnej nauki, której wyniki byłyby pewne i konieczne, zanegowano także obecność teologii jako wiedzy. Skoro bowiem jedynie prawdziwą wiedzą jest wiedza naukowa, teologia, podobnie jak zresztą filozofia, może ostać się jedynie jako wiedza, będąca zbiorem najwyższych uogólnień, dokonanych w ramach poszczególnych nauk, zbiorem problemów nierozwiązanych lub nierozwiązywalnych. Jest ona czymś pośrednim między nauką a sztuką czy religią, sprawą światopoglądową, sprawą postawy życiowej lub odczuć estetycznych, a nawet przedmiotem rozrywek wolitywno – emocjonalnych lub polem działań fantazji. W ten sposób, bezpośrednia negacja wartości poznania istnienia Boga wiąże się z koncepcją poznania naukowego. W myśli filozoficznej Kanta i Comte’a, na których bazuje współczesna filozofia nauki, pojęcie poznania jest zredukowane do poznania naukowego, a to ostatnie do typu poznania, w którym „poznawać” znaczy to samo co wyrażać dające się zaobserwować relacje między danymi faktami w terminach relacji najczęściej matematycznych (np. równania opisującego spadanie jabłka). W oparciu o takie rozumienie poznania naukowego rzeczywiście żaden fakt nie odpowiada pojęciu Boga. Skoro więc Bóg nie jest przedmiotem poznania empirycznego, nie można o Nim uzyskać żadnego pojęcia. Wiara w Boga (szerzej w ogóle teologia), staje się więc – w tym ujęciu nauki – zbiorem twierdzeń o charakterze bezprzedmiotowym.
II
Teraz zajmę się przestawieniem drugiego stanowiska, wg którego zachodzi jednak możliwość racjonalnego ujęcia istnienia Boga przy udziale nauk przyrodniczych.
Według zwolenników tego poglądu, nauki nie mają charakteru agnostyczno – ateistycznego. Analizy naukowe dotyczą wprawdzie dziedzin obcych problemowi Boga, jednakże mogą w mniejszym lub większym stopniu skutecznie sugerować istnienie Bytu Absolutnego. Przy pomocy nauk przyrodniczych można bowiem uzyskać określone dane, dzięki którym myśl ludzka kieruje się ku poszukiwaniu jakiejś wyższej Realności, która te dane ostatecznie by wyjaśniała. Zalicza się do nich najczęściej racjonalność świata, wyrażającą się tym, co określa się nazwą „porządek”, „ład” lub „celowość”.
Zgodnie z tym stanowiskiem zachodzi możliwość racjonalnego poznania rzeczywistości w aspektach głębszych niż zjawiskowe. Co więcej, zwraca się uwagę na potrzebę istnienia teologii i funkcjonowania poznania opartego na wierze jako czegoś, co umożliwia dopełnienie tego poznania rzeczywistości, jakie dają nauki przyrodnicze.
Pogląd ten nie jest nowy. Jego korzenie sięgają XVII wieku, gdy ostatecznie dokonało się rozdzielenie nauk filozoficznych i nauk przyrodniczych. Tak właśnie ukształtował się deizm – jeden z podstawowych składników światopoglądu oświeceniowego. Jako pogląd religijny zakładał on mianowicie istnienie jakiejś nieokreślonej dokładnie duchowej siły sprawczej, która stworzyła świat materialny i prawa nim rządzące. W mniemaniu deistów, istnienie owej siły sprawczej wyjaśnia racjonalną strukturę świata i stałość praw fizyki. W kwestii poznania Boga deiści twierdzili, że bezpośrednie poznanie owej siły sprawczej nie jest możliwe i można ją poznawać jedynie pośrednio, np. poprzez odkrywanie naukowych praw rządzących materią. Nie wnikając w kwestie stosunku deistów do Opatrzności Bożej, ich stosunek do Kościoła, Objawienia i Pisma Świętego, trzeba jednak stwierdzić, że mimo wszystko szukali oni wyjaśnień o charakterze metafizycznym dla problemów, jakie stawiały ówczesne nauki przyrodnicze . Odwoływanie się do metafizyki jest właściwe w tym okresie nie tylko Kartezjuszowi, lecz także G. W. Leibnizowi . Oni zaś byli w swoich czasach uważani za wybitnych naukowców.
Bardzo interesujący jest w tym względzie również przykład wybitnego angielskiego fizyka i matematyka I. Newtona (1642 – 1727), dla którego teza stwierdzająca istnienie Boga jest najwyższą zasadą i ostatecznym tłumaczeniem natury świata materialnego. W swojej Optyce Newton pyta: „Co napełnia przestrzenie wolne od materii i skąd pochodzi, że słońce i planety przyciągają się wzajemnie, chociaż nie ma między nimi materii gęstej? Skąd pochodzi, że natura nic nie czyni na próżno i skąd pochodzi cały porządek i piękno świata? (...) Jakim sposobem ciała ludzi i zwierząt zostały tak kunsztownie pomyślane i do jakiego celu służą ich części poszczególne? Czy oko zostało urządzone bez biegłości w optyce, a ucho bez znajomości nauki o głosie? (...) I ponieważ wszystko to jest urządzone tak dobrze, to czy nie jest jasnym ze zjawisk natury, że musi istnieć niecielesna, żywa, inteligentna i wszechobecna istota, która w przestrzeni nieskończonej, świadomością swą przenika wszystkie rzeczy, aż do ich najbardziej ukrytych tajników i rozumie je całkowicie w swej bezpośredniej obecności? (...) A do naszej ograniczonej świadomości o rzeczach tych dochodzą za pośrednictwem zmysłów tylko obrazy, które podlegają oglądowi i roztrząsaniu ze strony tego, co w nas czuje i myśli. I chociaż każdy prawdziwy krok uczyniony w tej nauce nie prowadzi nas bezpośrednio do poznania pierwszej przyczyny, to jednak zbliża nas ku temu poznaniu i dlatego powinien być wysoce ceniony” .
Nie można oczywiście twierdzić, że teza o istnieniu Boga wchodzi według Newtona w skład aksjomatów naukowych. Można jednak przypuszczać, że Newton traktował tę tezę równie poważnie, jak dane pozyskiwane na podstawie obserwacji i doświadczeń. Z cytowanej wypowiedzi Newtona można również odnieść wrażenie, że do faktu istnienia Boga nie prowadzi naukowa analiza rzeczywistości materialnej w sposób bezpośredni. Analiza naukowa może jednak pełnić w tym względzie funkcję naprowadzania czy też przybliżania do stwierdzenia tego faktu. Nauki przyrodnicze zatem nie tylko nie negują istnienia Boga, lecz wprost przeciwnie, prowadzą do stwierdzenia Jego obecności.
W podobnym duchu, oprócz Kartezjusza, Leibniza, czy Newtona wypowiadali się także wielcy uczeni (głównie fizycy) XX w. tacy jak: M. Planck, N. Bohr, E. Schrödinger, A. Fleming, R. A. Millikan, J. Chadwick, L. de Broglie, O. Hahn, L. Pauling, W. Heisenberg, oraz A. Einstein. Świadczy to o ogromnej popularności światopoglądu deistycznego w wielu środowiskach naukowych, a zwłaszcza wśród fizyków.
Wymieniając te głośne w świecie naukowym nazwiska, zacytuje obecnie słowa wybitnego fizyka, jednego z twórców mechaniki kwantowej M. Plancka: „(...) Religia i wiedza o przyrodzie spotykają się przy kwestii dotyczącej istnienia i istoty Potęgi najwyższej rządzącej światem; odpowiedzi tu dawane można porównywać przynajmniej do pewnego stopnia; widzieliśmy, że wcale nie są one między sobą sprzeczne, lecz zgadzają się w tym, że po pierwsze: istnieje rozumny układ świata niezależny od ludzi i po drugie, że istota tego porządku świata nigdy bezpośrednio nie jest poznawalna, lecz tylko jest pośrednio ujęta czy względnie może być przeczuta. (...) Możemy utożsamić Potęgę rozumną, o której mówi nauka, z Bogiem, o którym mówią religie, chociaż istnieje tu różnica w metodzie. Jeśli obie, tj. religia i wiedza o przyrodzie, domagają się wiary w Boga w swej działalności, to jednak dla jednej Bóg znajduje się na początku, dla drugiej jest kresem myśli” .
Znacznej ewolucji podlegały w tym względzie także poglądy A. Einsteina, o którym J. Maritain napisał w sposób następujący: „Einstein (...) doszedł z postępem lat i refleksji do przekonania, że istnienie tego osobowego Boga, w którego najpierw wątpił, jest postulowane na tej samej drodze, która prowadzi do racjonalizacji przez naukę samej natury. Jak powiedział w wywiadzie w roku 1950, daleki był od tego, by być ateistą, przeciwnie, wierzył w osobowego Boga. Takie przekonanie nie oznacza w żadnym razie, by istnienie Boga było wnioskiem wyprowadzonym przez naukę czy stosowaną przez nią zasadą wyjaśniania. Znaczy ono, że istnienie Boga jest wnioskiem wyprowadzonym filozoficznie w sposób mający odniesienie do samych możliwości nauki” .
Wydaje się, że dla rozpatrywanego tu zagadnienia doniosłość powyższych zacytowanych wypowiedzi jest wyraźna. Na ich podstawie można sformułować dwa zasadnicze wnioski.
Po pierwsze – poważne zainteresowanie się wybitnych uczonych problemem Boga świadczy o tym, iż człowieka (nawet wówczas, gdy posiadł rozległą i głęboką wiedzę) nie zaspokaja badanie i znajomość poszczególnych odcinków rzeczywistości, lecz pragnie sformułować teorię tłumaczącą cały świat.
Po drugie – metodologiczna poprawność i obiektywna siła dowodowa rozumowań, które przeprowadzają wspomniani wyżej uczeni, gdy afirmują istnienie Boga, to oczywiście kwestie osobne i otwarte. Nie można jednak ignorować faktu, że uczeni ci we własnym przeświadczeniu uznają swój sposób afirmacji Boga za postępowanie racjonalne. Takie przeświadczenie różni się wyraźnie od poglądu, że racjonalna, prawomocna argumentacja za istnieniem Boga nie może mieć nic wspólnego z wiedzą przyrodniczą. Nasuwa się zatem wniosek, że różnych ludzi (ceniących sobie w poznaniu poprawność i uzasadnianie) prowadzą do Boga różnorodne drogi.
O wartości doświadczeń zmysłowych i obserwacji świata dla poznania Boga pisze również św. Grzegorz Teolog w Mowie 28 – O poznaniu Boga, znanej również jako II Mowa teologiczna. Św. Grzegorz pisze: „O tym, że istnieje Bóg i przyczyna, która wszystko tworzy i utrzymuje w harmonii, zarówno wzrok nas poucza, jak i przyrodzony sposób myślenia: wzrok bowiem napotyka na swej drodze widzialny świat piękna kształtów i harmonii ruchu poruszany, że tak powiem, bez widocznego źródła ruchu, i będący ciągle w ruchu; przyrodzony zaś sposób myślenia na podstawie harmonii świata widzialnego wyciąga wniosek o twórcy tych rzeczy” . W podobnym duchu wypowiada się także Orygenes: „Bynajmniej nie w jakichś tajnych dokumentach albo w księgach, które są przedmiotem badań nielicznych mędrców, lecz w pismach ogólnie dostępnych znajdują się następujące słowa: Niewidzialne przymioty Boga od stworzenia świata stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła (Rz 1, 20). Można z nich wyciągnąć wniosek, że choć ludzie zamierzający wznieść się ku rzeczom poznawalnym rozumowo, powinni rozpoczynać poznanie od zmysłów i spraw poznawalnych zmysłowo, to jednak nie powinni na tym poprzestawać” . Jeszcze wyraźniej o potrzebie zdobywania wiedzy pisze św. Grzegorz w Mowie na cześć Bazylego, biskupa Cezarei kapadockiej (Mowa 43): „Myślę, że każdy, kto posiada rozum, uzna, że dobrem dla nas najważniejszym jest wiedza, i to nie tylko ta najszlachetniejsza i nasza [tj. chrześcijańska], która, odrzucając wszelakie ozdoby i krasomówstwo chwyta się wyłącznie zbawienia i piękna dostępnego rozumem, ale również wiedza zewnętrzna [tj. świecka], którą wielu z chrześcijan postrzega błędnie, czuje do niej wstręt jako do złej i oddalającej od Boga. Przeciwnie, trzeba nazwać głupimi i ciemnymi tych, którzy, postępując zgodnie z taką opinią pragnęliby wszystkich widzieć podobnymi sobie, aby w ogólnej niedoskonałości ukryć swą niedoskonałość osobistą, unikając tym samym demaskowania własnej ciemnoty” .
Opinie św. Grzegorza Teologa wprowadzają nas powoli w świat trudności wiary naukowca.
Trudności towarzyszące wierze naukowca i sposoby ich pokonywania
Wolność badacza w stosunku do problemów wiary ma znaczenie nie tylko teoretyczne, wynikające z niezależności właściwej metodzie naukowej. Ma również znaczenie praktyczne, które daje o sobie znać wtedy, gdy zaczynamy mówić o trudnościach, na jakie napotyka jego wiara. W dyskusjach toczących się w środowiskach uczonych chrześcijańskich często słyszy się głosy na temat trudności, jakie muszą oni pokonywać, by w różnych sytuacjach zachować harmonię pomiędzy postawą religijną a postawą naukową.
Na początku trzeba zaznaczyć, że – z naukowego punktu widzenia – nie można uznać, że niewierzący jest w błędzie, podobnie jak uznać, że wierzący – również z naukowego punktu widzenia – ma rację. Po prostu sfera wiary jest sferą pozanaukową. Podobnie jak teologia nie może niczego postulować z naukowego punktu widzenia i nie jest dziełem nauki, tak również i nauka, jak już zresztą zaznaczyłem, nie zajmuje się dogmatami i nie jest dziełem teologii. Czy świadczy to jednak o tym, że nauka sama w sobie nie ustosunkowuje się w jakiś sposób do zjawisk i ich nie ocenia, a co za tym idzie jest agnostyczną z religijnego punktu widzenia? Czy człowiek, który rozważa osiągnięcia nauki, jest w stanie osądzić na podstawie argumentów czysto naukowych, czy słuszne jest stanowisko ateizmu, czy religii? Jeśli wiara nie jest niedorzeczna z naukowego punktu widzenia, czy istnieją racje naukowe przemawiające za tym, by wierzyć? Czy brak wiary jest w gruncie rzeczy sprzeczny z nauką?
Niech te pytania będą zapowiedzią trudności, na jakie napotyka wiara naukowca. Obecnie spróbuję przyjrzeć się nieco tym niedogodnościom, a następnie zastanowić się nad sposobami ich przezwyciężenia.
Pierwszą przyczyną trudności, od której należałoby zacząć jest swoisty charakter pracy naukowej. Wiedza, którą pozyskuje się dzięki zorganizowanej nauce stała się narzędziem, kapitałem, towarem gwarantującym jej posiadaczom zyski. Motywacja w jej zdobywaniu znacznie wzrosła, gdyż została zdynamizowana przez czynnik ekonomiczny. Podobnie przedstawia się sytuacja jeśli chodzi o najnowsze osiągnięcia będące wynikiem pomnażania i zastosowania wiedzy. Są one, jak wiadomo, adresowane przede wszystkim do tych, których na to stać, którzy są w stanie za nie dobrze zapłacić. „Technologia tworzona jest na potrzeby dominujących sił rynkowych, a nie na potrzeby biednych ludzi, którzy reprezentują niewielką siłę nabywczą” – głosi Raport o Rozwoju Społecznym z 2001 roku. Praca naukowa przestała mieć charakter hobby. Minęły już czasy, gdy odkryć naukowych dokonywali amatorzy spełniający najróżniejsze funkcje społeczne, a więc m. in. duchowni, urzędnicy, inżynierowie, którzy pracy naukowej poświęcali czas wolny od oficjalnych zajęć (np. M. Kopernik – duchowny i astronom, G. Mendel – zakonnik oraz odkrywca praw dziedziczenia i twórca teoretycznych podstaw współczesnej genetyki, A. Einstein – urzędnik patentowy i twórca teorii względności i inni). Praca badawcza ma dziś charakter zawodowy i stanowi zajęcie, które bez reszty pochłania badacza. Ponadto, podlega kontroli specjalnych organizacji, takich jak na przykład w Polsce Komitet Badań Naukowych.
Wzrost wiedzy naukowej jest również bardzo uzależniony od szybkości obiegu i przepływu informacji. W dzisiejszych czasach, bez wymiany wiedzy wprost trudno sobie wyobrazić współpracę naukową różnych instytucji i państw, realizowanie projektów badawczych, odkrywanie nowych leków, wymianę doświadczeń. Dzięki zespołowemu prowadzeniu badań wzrasta wzajemna zależność uczonych i rozwija się między nimi współzawodnictwo. Uważa się, że obecnie wiedza podwaja się w okresach sześcioletnich, co daje wprost oszałamiającą skalę postępu. Szczególnie widoczne jest to w dziedzinach, które jeszcze do niedawna nie były zbyt znane, np. w zakresie postępu w naukach biologiczno – medycznych.
Nauka jest dla badacza ponadto bardzo głębokim i pasjonującym przeżyciem, angażującym jego cały czas i wszystkie siły duchowe. Wystarczy stwierdzić, że nawet w dniach wolnych od zajęć, specjaliści zajmujący się jakimś szczegółowym zagadnieniem organizują spotkania, w trakcie których informują innych o wynikach swoich badań, organizują inspirujące twórczą wyobraźnię pokazy urządzeń laboratoryjnych itd.
Widać zatem, jaką trudność może sprawiać uczonym – chrześcijanom pragnienie zachowania prymatu wartości duchowych i prowadzenie równolegle do działalności badawczej życia prawdziwie religijnego. Ta sama trudność wyłania się w związku z koniecznością znalezienia chwil skupienia na modlitwę oraz przeznaczenia – wśród rozlicznych zajęć – choćby niewielkiej ilości czasu na kontemplację, niezbędną w życiu każdego chrześcijanina, którego powołaniem jest szukanie i znalezienie Boga.
Z tą trudnością o zasadniczym znaczeniu wiążą się inne kłopoty. Ich źródłem są pewne nawyki w sposobie myślenia uczonych powstające wskutek ciągłego posługiwania się metodą naukową. Dla lepszej prezentacji można podzielić je na trzy grupy odpowiadające trzem cechom znamionującym właśnie tę metodę. Chodzi o kwestie obiektywności (intersubiektywności), ścisłości i racjonalności przedmiotów wiary. W jakim stopniu np. należy uznać za obiektywne fakty, o których mówi Ewangelia, w szczególności zaś – cuda? Umysł ukształtowany przez metodę naukową będzie miał trudności w zaakceptowaniu ich na tej samej zasadzie co faktów stwierdzonych doświadczalnie w laboratorium. Będzie skłonny traktować je wyłącznie jako przedmiot wiary. „Nauka – pisze M. Bierdiajew – nie jest w stanie rozwiązać problemu cudu” . Nieco dalej jednak zaznacza: „Cud, w który wierzy religia, nie znosi i nie neguje praw przyrody, odkrytych przez poznanie naukowe. Prawidłowość zachowuje moc również i w tym przypadku, gdy dokonał się cud. Cud jest zwycięstwem dobroczynnych, nadprzyrodzonych sił nad tymi siłami przyrodniczymi, które w sposób konieczny działają planowo, a nie zniesieniem prawidłowości w porządku przyrody. (...) Na przykład, prawo ciążenia dla danego świata przyrodniczego jest prawdą niezmienną, powszechnie obowiązującą, nieodwracalną. Jednak nadprzyrodzone siły łaski mogą przezwyciężyć tę ociężałość świata, która jest obszarem działania tego prawa. Wyobraźmy sobie ten pokój; dane są w nim takie to siły i działają zgodnie z prawidłowościami. Możemy badać te siły i ich powtarzalne działanie. Z immanentnego działania tych sił nie może powstać nic, co absolutnie nowe i nieoczekiwane. [to tłumaczy, że cud jako taki nie mieści się w świadomości naukowca, wg którego nauka jest weryfikowalną, konwencjonalnie zorganizowaną wiedzą]. Ale wyobraźmy sobie – kontynuuje Bierdiajew – że ściany są zburzone i wdarły się do tego pokoju siły innego, transcendentnego w stosunku do niego świata, siły odmienne od działających w tym pomieszczeniu. Jasne jest, że może nastąpić coś nieoczekiwanego, nowego, jakby cudownego dla tych, dla których świat wyczerpuje się w tym pomieszczeniu. Cały świat, cały porządek przyrody, jest zamkniętym pomieszczeniem, w którym działają dane w nim siły. Te siły w sposób immanentny nie mogą siebie przerosnąć, dokonać cudu. [Dotyczy to także funkcjonującej w naszym świecie nauki. Nauka nie dokonuje cudów, chociaż czasami używa się takiego określenia]. Jednak w zamknięte pomieszczenia naszego świata mogą się wedrzeć siły świata innego, siły boskie, siły łaski. Wówczas nastąpi cud” .
Wydaje się, że większość nieporozumień między nauką i wiarą wynika m. in. właśnie z tego zauczonego i narzuconego nawyku w sposobie myślenia, który powstaje wskutek ciągłego posługiwania się metodą naukową oraz traktowania jej jako jedynego prawdziwego sposobu widzenia świata i dążenia do prawdy. Przezwyciężenie tej pozornej trudności jest jednak dość łatwe, gdy przyjmie się, że możliwość cudu wcale nie przeczy prawidłowościom przyrody ani ich nie deprecjonuje. Dotychczas odkryte i nadal odkrywane przez naukę prawa przyrody nie mówią bowiem niczego o niemożliwości istnienia innych sił. Najwyraźniej zatem, negowanie lub potwierdzanie ich istnienia, leży poza kompetencjami nauki, która jest powołana przede wszystkim do odkrywania prawidłowości tego świata. Odzwierciedla to samą naturę praw odkrywanych przez naukę, które mają charakter praw przyczynowo – skutkowych. Wobec tego z faktu funkcjonowania przyrody wg określonych praw, wcale nie wynika, że to co cudowne jest niemożliwe. Konflikt w tej mierze wydaje się więc pozorny i wyolbrzymiony.
Kolejna trudność wiary naukowca, która wiąże się w tym, o czym mówiłem przed chwilą jest trudność wiary polegająca na rzekomym irracjonalizmie aktu wiary. Propagatorzy tego poglądu są zdania, że treść wiary jest nieuchwytna, zarówno dla zmysłów, jak i dla instrumentów będących niejako przedłużeniem zmysłów. Mówiąc językiem naukowym, treść wiary składa się z pewnych twierdzeń, z których główne nazywają się tajemnicami. Są więc już same przez się czymś w swej istocie niepojętym dla rozumu ludzkiego. Ten sam św. Grzegorz Teolog, którego cytowałem wcześniej i który wyraźnie zachęca do nauki i poszerzania swej wiedzy jako kroczenia po drodze wiodącej do Prawdy, a więc do Boga, w innym miejscu pisze: „Boga pojąć rozumem jest rzeczą trudną; wypowiedzieć Go zaś jest rzeczą niemożliwą, jak jeden z pogańskich teologów filozofował [Zob. Platon, Timaios, 28 c]. (...) Zdanie zaś moje jest takie, że Boga wypowiedzieć jest rzeczą niemożliwą, ale rozumem Go pojąć – jeszcze bardziej niemożliwą” .
Chodzi tutaj oczywiście o dogmaty, o których będzie jeszcze mowa na tej konferencji.
Wracając jednak do tematu... Z punktu widzenia naukowca dogmaty są postrzegane raczej jako prawa ogłaszane przez ustawodawcę (Kościół), niż jak prawa, z którymi godzi się doskonale porządek rzeczy. Oczywiście określają one pewnego rodzaju poznanie i pewnego rodzaju prawdę. Nie podlegają one jednak ani kryteriom powtarzalnego doświadczenia, ani kryteriom adekwatnej zrozumiałości czy oczywistości. Innymi słowy nie mają do nich zastosowania kryteria cechujące poznanie i prawdę, którą można nazwać naukową lub racjonalną.
Niemniejsze trudności nasuwa też kwestia przyznania tradycyjnym dowodom na istnienie Boga takiego samego waloru racjonalności, jaki posiadają dowody matematyczne czy też układy równań wyrażające ściśle jakiś zespół zjawisk fizycznych.
Prawdy wiary nie są obiektywne i pewne w tym znaczeniu, co prawdy naukowe. Nie zmuszają wierzącego do ich uznania, lecz tylko zachęcają go do tego, pozostawiając mu swobodę wyboru. Poza tym prawd wiary (dogmatów) nie można przyjmować w sposób czysto intelektualny, lecz wymaga to raczej przyjęcia Objawienia Bożego i postawy zawierzenia. Stanowi to oczywiście dla współczesnego naukowca, który mimo wszystko dąży do tego, aby opierać swą wiedzę na pewnych i racjonalnych przesłankach, pewną trudność. Historia nauki pokazuje jednak, że największe i epokowe odkrycia naukowe bazowały nie tylko na racjonalnych przesłankach, lecz także na wierze w Boga. Również motywacja do poznania prawdy o świecie miała w wielu przypadkach wyraźne konotacje religijne.
Sięgając głębiej można się przekonać, że bezsporność prawd naukowych jest także raczej pozorna niż rzeczywista. Również prawdy naukowe opierają się na uznaniu prawdziwości pewnych danych, które były przyjmowane w ciągu wieków bez dyskusji. Można tutaj wymienić m. in. przekonanie, że całość z pewnością jest większa od części".
Współczesna fizyka nie twierdzi już tego z taką pewnością, jak to miało miejsce w jeszcze pół wieku temu. Wiadomo bowiem, że prawdziwość tej tezy znajduje potwierdzenie tylko w granicach skończoności, lecz nie znajduje go już poza tymi jej granicami. Do niedawna uważano również, że Wszechświat jest nieskończony. Nadal tak się uważa, lecz twierdzi się również, że się rozszerza. Co zatem znajduje się poza Wszechświatem? W nauce istnieje jeszcze wiele kwestii, co do których pewność opiera się jedynie na niejasnych przesłankach, intuicji, przeczuciach, wierze w autorytet specjalistów, a więc wierze czysto ludzkiej. Oczywiście, wiara ta, ma tam wszędzie, gdzie jest to możliwe, charakter racjonalny i opiera się na czymś, np. na poważnych gwarancjach wiarygodności, których wartość ustala się na drodze dokładnej analizy pracy.
Można powiedzieć, że w umyśle i świadomości naukowca, który jest chrześcijaninem stale utrzymuje się napięcie pomiędzy nauką a wiarą. Napięcie to musi istnieć. Istnieje jednak płaszczyzna, na której ulega ono budzącemu nadzieję osłabieniu. Jest nią wspominana już przeze mnie tajemnica.
Warto w tym miejscu poświęcić nieco uwagi stanowi duchowemu, w jakim znajduje się naukowiec w chwili dokonania odkrycia. Można powiedzieć, że wówczas jego stan ducha przypomina w pewnym sensie mistyczne przeżycie i spełnienie aktu wiary. Za każdym razem odkrywając coś nowego naukowiec przeżywa nie tylko wielką przygodę intelektualną, lecz także duchową. Mimo tego, że kontakt z żywą wiedzą uczy go przede wszystkim tego, że pewność, która się liczy, pewność oświecającą i objawiającą uzyskuje się nie na początku, lecz u kresu poszukiwań, odkrycie zawsze spada na niego nieoczekiwanie. Wie on doskonale, że w chwili, gdy dokona odkrycia, nie istnieją jeszcze słowa, które mogłyby je zadawalająco opisać. Toteż, gdy po żmudnym przedzieraniu się przez dżunglę rzeczy nieznanych lub nie mniej ciemny gąszcz przesądów odkrywca dotrze wreszcie do punktu widzenia, z jakiego nikt jeszcze nigdy przed nim jeszcze nie patrzył i skąd dawne horyzonty wydają się równie nowe jak te, których jeszcze nikt nie oglądał, pozostaje w zachwyceniu i niemal mistycznym uniesieniu. Nie jest w tym momencie ważne, że przed nim jeszcze daleka droga do zrozumienia odkrytego fenomenu, wiele godzin żmudnej pracy w laboratorium, ofiary ze swego czasu, a nawet zdrowia. Jego entuzjazm w chwili odkrycia przywodzi na myśl zapał neofity. Wspomnienie tego przeżycia będzie chronił w swym sercu do końca życia i karmił się nim w chwilach zwątpień i niepowodzeń.
Dotykamy tutaj ważnej kwestii wiary naukowca, która wyraża się w tym, że czuje się on powołany do odkrywania tajemnic natury. Dokonując odkrycia wkracza on w obszar tajemnicy, w pewnym sensie w sferę sacrum. Taka postawa też wymaga swoistej wiary, wiary w naukę i jej możliwości.
Dokonam teraz prostego, ale pouczającego zabiegu. Zacytuję słowa M. Bierdiajewa z jego Filozofii wolności mówiące o wierze. Pisze on: „W wierze, w ujawnieniu rzeczywistości niewidzialnych, w woli wyboru innych światów jest ryzyko i niebezpieczeństwo. W śmiałości wiary człowiek jakby rzuca się w przepaść, ryzykuje skręcenie karku albo zdobycie wszystkiego. W akcie wiary, w zdecydowaniu woli, żeby wierzyć, człowiek zawsze stoi na skraju otchłani. Wiara nie zna gwarancji, a żądanie od wiary gwarancji demaskuje nieumiejętność wniknięcia w tajemnicę wiary” . Trudno nie zgodzić się z trafną analizą tego wybitnego rosyjskiego filozofa. Można jednak postawić pytanie, czy wszystko, co pisze w odniesieniu do wiary M. Bierdiajew nie odnosi się, w sensie ogólnym, także do działalności naukowej? Wystarczy bowiem wstawić słowo badanie tam, gdzie mówi się o wierze i otrzymamy prawdziwy manifest działalności naukowej. Wysłuchajmy zatem tego samego, a jednak – jeśli można tak powiedzieć – zmienionego fragmentu: „W badaniu, w ujawnieniu rzeczywistości niewidzialnych, w woli wyboru innych światów jest ryzyko i niebezpieczeństwo. W śmiałości badania człowiek jakby rzuca się w przepaść, ryzykuje skręcenie karku albo zdobycie wszystkiego. W akcie badania, w zdecydowaniu woli, żeby badać człowiek zawsze stoi na skraju otchłani. Badanie nie zna gwarancji, a żądanie od badania gwarancji demaskuje nieumiejętność wniknięcia w tajemnicę badania”. Szczególnie wypada zwrócić uwagę na ostatnie zdanie: „Badanie nie zna gwarancji, a żądanie od badania gwarancji demaskuje nieumiejętność wniknięcia w tajemnicę badania”. Wydaje się, że to właśnie zestawienie tajemnicy wiary i tajemnicy badania (nauki) ukazuje na to, że mówienie o wzajemnym wykluczaniu się wiary i wiedzy (lub nauki) nawet w wydaniu, z jakim mamy do czynienia obecnie jest nieporozumieniem. Trudność wiary naukowca wypływająca rzekomo z irracjonalizmu aktu wiary upada więc w świetle zagadnienia, które samo stanowi treść i motywację jego dążeń. Upada – jeśli się można tak wyrazić – w świetle tajemnicy. Staje się to już zupełnie jasne, gdy zauważymy, że nawet współczesna teoria poznania zalicza tajemnicę do pierwotnych pojęć nauki. Jeden ze znanych pisarzy francuskich, J. Riviere (1886 – 1925) powiedział nawet, że tajemnica jest znacznie bardziej olśniewająca niż ciemność i jest źródłem oczywistości, jak blask słoneczny.
Zarówno nauka jak i religia jest przekonana, że jest tylko jedna Prawda. Jej jedności nie przeczy jednak to, że jest ona wieloaspektowa i ma liczne oblicza. My, Prawosławni chrześcijanie wierzymy, że skupia je w swej osobie Chrystus, który sam oznajmił, iż jest Prawdą: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem”(J 14, 6). Mimo różnic – doświadczenie religijne i doświadczenie fizyczne są sobie pokrewne, łączy je bowiem znajdująca się u ich podstaw ta sama rzetelność, to samo poszanowanie faktów, bez względu na to, czy zachodzą one na zewnątrz, czy też wewnątrz, w duszy wierzącego.
Naukowy obraz świata o tyle więc może zagrażać wierze naukowca – chrześcijanina i wzbudzać jego wątpliwości, o ile nie objawia on w swoim dziele (działalności naukowej) obecności Boskiego Logosu. Tylko w razie takiego braku może się wkraść zbuntowany anioł i dokonać swego dzieła. Obecność Logosu w przedmiocie badania jest jego tajemnicą. Właśnie do odkrycia tej tajemnicy, oczywiście w ograniczonym zakresie swoich kompetencji, prowadzi działalność naukowa. Właśnie o tym świadczą przytaczane już słowa M. Plancka: „Jeśli obie tj. religia i wiedza o przyrodzie, domagają się wiary w Boga w swej działalności, to jednak dla jednej Bóg znajduje się na początku, dla drugiej jest zaś kresem myśli”. Obraz dawany przez naukę jest zatem niepełny, co nauka przeczuwa, i być może dlatego stale dąży do poszerzania zakresu badań i coraz głębiej drąży rzeczywistość. Trudność wiary naukowca wynikająca z – moim zdaniem pozornej – sprzeczności aktu wiary i działalności naukowej zniknie lub zostanie znacznie zmniejszona, gdy wiedza naukowa otworzy się przed Duchem, który jest jej podstawą i ze wszech miar ją przerasta. Z drugiej strony również ludzie Kościoła i teologowie nie powinni zamykać oczu na rezultaty badań naukowych i nie traktować ich jako zagrożenia dla wiary w Boga.
Dlatego jest bardzo ważne, aby naukowiec w życiu wypełnionym pracą naukową znalazł czas na modlitwę. Rozpoczęcie codziennych zajęć zawodowych z modlitwą i wzniesieniem swego umysłu do Boga, może stanowić okazję do wejrzenia w głąb siebie, do uświadomienia sobie, że jest się w obliczu Boga, w Jego obecności. W ten sposób człowiek – naukowiec, przystępując do jakiejś nowej czynności, stanie się odpowiedzialny. „Człowiek – pisze ks. J. Tischner – jest odpowiedzialny za swe dzieje, czy to będą wewnętrzne dzieje duszy, czy dzieje wspólnoty. Jest odpowiedzialny tym bardziej, im głębiej o tym wie. Jego odpowiedzialność jest odpowiedzialnością w Bogu, Bóg pozostaje bowiem stale w dialogu z człowiekiem i służy pomocą dobrej ludzkiej woli” .
Okazją, skłaniającą do odwołania się do Boskiej pomocy, mogą być również trudności natury fachowej, które napotyka uczony, na przykład wtedy, gdy nie może uchwycić istoty jakiegoś rozumowania, czy też wtedy, gdy szuka przyczyny niepowodzenia w związku z jakimś nieudanym doświadczeniem. Zwracając się wówczas do Boga, odwołując się do mądrości Ducha Świętego z przekonaniem, że jedynie z pomocą łaski Bożej może się on należycie wywiązać ze swych zadań, będzie w stanie dokonywać odkryć i pracować dla rzeczywistego dobra i szczęścia ludzkości. Wychodząc naprzeciw tym rozważaniom naukowiec, który chce i czuje się chrześcijaninem, ale jednocześnie stara się być wierny obranej metodzie naukowej stwierdzi, że rzeczywistość jest jedna, podczas gdy metody jej badania są różne. Jedne maja swe źródło po części w nauce, a drugie po części w wierze.
Przypominam sobie, że gdy byłem jeszcze studentem Politechniki i nie myślałem jeszcze o studiach w zakresie teologii, w trakcie jednej z rozmów z kolegami pojawiła się myśl, że działalność naukowo – badawcza w wielu aspektach ma te same cechy jak poszukiwania ewangeliczne. Cóż bowiem może oznaczać sposób mówienia Chrystusa w przypowieściach, tak pełny paradoksów, umyślnie agresywny w stosunku do konformizmów językowych czy społeczno – obyczajowych, jeśli nie to, że najcenniejsza, żywa Prawda, o którą tu chodzi, jest trudna i głęboko ukryta. Kto pragnie, aby ona zabłysła w całej swojej niewysłowionej nowości, wyrzeka się tym samym dróg najmniejszego oporu w myśleniu i działaniu, a przede wszystkim ślepej uległości wobec wszystkiego, co ludzie mówią czy robią. A zatem jeżeli prawda ewangeliczna jest aż do tego stopnia owocem niestrudzonych poszukiwań, cóż dopiero można powiedzieć o prawdzie odkrywanej przez naukę? Badacz naukowy, który żegluje po wzburzonym morzu nauki ma wiele wspólnych cech z ewangelicznym pielgrzymem, który porzucił wszystko i idzie na poszukiwanie jedynej i niezbędnej prawdy. Tak samo całe stworzenie, jak mówi wyraźnie św. Apostoł Paweł, cierpi i jęczy w bólach rodzenia. Jeśli rzeczywiście owo spełnienie w „punkcie Omega” jest wielkim prawem życia umysłowego i duchowego, dlaczego naukowiec nie miałby zgodzić się z tym, że wiedza o rzeczach boskich także rodzi nieustannie swoją jedyną wieczną prawdę? Dlaczegoż nie miałoby istnieć analogiczne podobieństwo między nieustannym posuwaniem się naprzód duszy wierzącej i żyjącej swoją wiarą a wciąż trwającym postępem badań naukowych?
Potocznie panuje przekonanie, że uczony liczy się tylko z możliwością. Dla niego Bóg może być jedynie bardziej lub mniej prawdopodobną hipotezą. Dlatego też niewierzącego nie muszą przekonać argumenty naukowe. Niezbędne jest otwarcie dla wiary, stanie się przezroczystym dla niestworzonych Boskich energii i łaski Ducha Świętego, Który wszędzie jest i wszystko wypełnia, Skarbnicy wszelkiego dobra i Dawcy życia. Wierzący naukowiec, który jednak wierzy i na tej podstawie wie, że Bóg istnieje, choć źródłem jego przekonania jest tylko wiara, a nie nauka, może, jeśli chce, także w naukowych argumentach odnaleźć potwierdzenie tego, w co wierzy. Nauka może i powinna prowadzić do Boga poprzez stworzenie, o czym pisał właśnie św. Grzegorz Teolog. Nie może jednak zdarzyć się tak, żeby nauka zastąpiła teologię i siliła się na dowodzenie prawd wiary.
Źródłem ostatniej trudności, o której chciałbym wspomnieć jest postawa, jaką czasami zajmują uczeni niewierzący wobec uczonych wierzących. Chodzi tutaj o najzwyklejsze ludzkie uprzedzenia, które pozwalają na wysuwanie wobec uczonych wierzących zarzutów braku obiektywności naukowej i stosowania w pracy naukowej kryteriów moralnych wynikających z ich wiary. Są to już jednak sprawy dotyczące etyki działalności naukowo – badawczej i etyki badań naukowych. Kwestie te przekraczają zakres tego wystąpienia.
Zakończenie
Moje wystąpienie pragnę zakończyć słowami cytowanego już Archimandryty Hilariona (Basdekasa): „Wiara i wiedza nie tylko nie są sobie wrogie, i nie ścierają się ze sobą, ale przeciwnie, wzajemnie się dopełniają; wiedza ma wiarę jako swoje założenie, ponieważ większa część wiedzy opiera się na wierze, wiedza zaś bez wiary jest środkiem bez początku i końca, podobnie, jak dla wiedzy doświadczalnej świat jest księgą o wielu stronicach, ale bez stronic pierwszych i ostatnich, ponieważ nauka nie wie, co jest napisane na pierwszych i co będzie napisane na ostatnich (...) Wiara i wiedza są to dwie bliźniacze siostry, jednocześnie rodzące się w głębiach ludzkiego ducha, a następnie razem wzrastające i ramię przy ramieniu kroczące po zbudzeniu świadomości. Są to dwa kwiaty na jednym korzeniu, razem kwitnące, ale i razem więdnące, ponieważ wiedza bez wiary staje się w końcu zwątpieniem i dochodzi do rozpaczy, a wiara bez wiedzy zamienia się w złudne widziadła. Ponadto wiara jest lunetą wiedzy, rozszerzającą pole poznania ducha, które wkracza w niedostępne dla rozumu obszary i odsłania świat nadnaturalnej prawdy, od której człowiek czerpie natchnienie i siłę życia” .
Wydaje się zatem, że mimo trudności, jakie się nasuwają, symbioza pomiędzy postawą religijną i naukową jest możliwa, zwłaszcza, że każdy wierzący ma obowiązek pogłębiania wiedzy zarówno w dziedzinie kultury naukowej, jak i w dziedzinie kultury teologicznej i religijnej.
Artur Aleksiejuk